Jest to pierwszy samoopalacz na blogu, a drugi w moim życiu. Pierwszym był Ziaja Sopot, ale nie polubiliśmy się zbytnio i po prostu przemilczałam ta kwestię :P. Czy ten zatem jest inny?
Trochę tak. Po pierwsze ten nie śmierdzi samoopalaczem! Wcale i ani trochę ;). I naprawdę bardzo ładnie pachnie cynamonowymi ciasteczkami - obłęd! Zapach utrzymuję się długo na skórze i... piżamie :P. Już po pierwszej aplikacji faktycznie mam delikatnie ciemniejszą skórę, ale najlepsze efekty są wg mnie po 3-4 razach. Nie mam zacieków, a i schodzi bardzo delikatnie. Trzeba tylko pamiętać o prawidłowym przygotowaniu skóry, w moim przypadku jest to peeling szczotką na sucho.
Nie polecam używania codziennie przez 4 dni, bo co prawda u mnie po tym czasie było ok, ale najładniej wygląda po 2-3 razach. Czyli tak zaczynamy używać codziennie przez 3 dni, później 1-2 dni pauzy i od nowa :P. Wydajność średnia, ogromny plus za fajne nawilżanie. Co do brudzenia bielizny - faktycznie to robi (żadna eureka), ale nie tak chamsko jak ten z Ziaji.
Nie uzyskamy nim opalenizny z Egiptu, a bardziej taki subtelny efekt skóry muśniętej pierwszym słońcem. Ja do niego wrócę na pewno w okresie Jesienno-Zimowym, teraz wolę praktykować tradycyjny sposób :P.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Serdecznie dziękuję za każdy pozostawiony komentarz, są one dla mnie niezwykle ważne i motywują mnie do dalszego działania :).